8 sierpnia 2008

Zachód Warszawy okiem obserwatora ptaków


Wielu miłośników przyrody uważa, że aby podziwiać zwierzęta należy udać się w daleką podróż do dzikich ostępów, a ze stolicy należy udać się co najmniej do Puszczy Kampinoskiej. Na szczęście wiele zwierząt już dawno przystosowało się do życia w warunkach miejskich, a na przedmieściach czują się wręcz wyśmienicie. Kto w Warszawie ma ochotę zobaczyć trochę ptaków sam lub pokazać dziecku jak wyglądają niektóre z nich (a nie chce mu się iść do zoo), powinien wyruszyć na obrzeża stolicy, np. na zachód (Wola-Jelonki-Bemowo).
Dobrym miejscem do obserwacji i fotografowania ptaków miejskich jest Park Szymańskiego na Woli (między ulicami Elekcyjną, Wolską, Prymasa Tysiąclecia i Górczewską). W ładnym i przestronnym parku roi się od wron, gawronów, kawek, srok, wróbli, grzywaczy, sierpówek, a w stawie 100 metrów od ulicy Wolskiej zawsze można zobaczyć niepłochliwe krzyżówki i łyski.
Świetnym miejscem do obserwacji gatunków parkowych i leśnych jest z kolei park przy fosie na Bemowie (pomiędzy ulicami Obrońców Tobruku i Księcia Bolesława). Okolica obfituje w sójki, wilgi, dzięcioły duże i zielone, a także dzwońce i czyże. Zobaczyć tu można również muchołówki szare, a także bażanty.


Kto nie widział nigdy skowronka, a chciałby go zobaczyć, powinien udać się na Jelonki, na ulicę Batalionów Chłopskich i iść nią do końca i dalej polną drogą. Tam bez problemu dostrzec można zarówno skowronki, jak i wiele innych ptaków. Sporo jest pliszek siwych i żółtych, świergotków polnych, a także kuropatw i pustułek. Czasem można usłyszeć głos przepiórki, a nawet zobaczyć błotniaka stawowego.
Każdy Warszawiak mieszkający na lewym brzegu Wisły może więc dotrzeć do niezłych miejsc obserwacji ptaków w ciągu niecałej godziny. Warto więc czasem zamiast oglądać filmy przyrodnicze wziąć lornetkę i ruszyć w teren, nie trzeba w końcu od razu jechać do Amazonii...

Szakal

Brdą przez Bory Tucholskie



Na Pomorzu Zachodnim sporo jest pięknych miejsc. Wiele osób jeździ nad Drawę, ale mniej turystów odwiedza Brdę, którą uważam za jeden z najlepszych i najatrakcyjniejszych szlaków kajakowych w Polsce. W odróżnieniu od wielu innych rzek nie można tu mówić o monotonii. Rzeka na różnych odcinkach płynie to przez lasy, to przez łąki, to przez bagna. Raz jej nurt jest leniwy i spokojny, czasem wartki i płynie się jak po rzece górskiej. Brda przepływa przez mnóstwo różnej wielkości jezior, wiele z nich jest po prostu wymarzonym miejscem do kąpieli. W odróżnieniu od Mazur ludzi jest tu znacznie mniej, na brzegach jest znacznie czyściej, a nad niektórymi jeziorami możemy rozkoszować się niezmąconą ciszą przez cały dzień, bo np. pływa po nim tylko jeden rybak.

Wybierając się na Brdę warto przemyśleć , który odcinek wybrać. Oczywiście w dwa tygodnie, a nawet krócej, można przepłynąć całą spławną część, ale zmusza to do pośpiechu i nie pozwala zbyt na piesze zwiedzanie okolicy. Górna część Brdy przypomina nieco Czarną Hańczę czy Korytnicę i polecam ją przede wszystkim osobom poszukującym ciszy i nieco bardziej doświadczonym kajakarzom (sporo przeszkód). Dolny bieg Brdy jest idealny dla rodzinnych spływów. Wiele pięknie położonych pól biwakowych i miejsc do kąpieli (zarówno nad rzeką jak i nad jeziorami). Duże wrażenie robią mosty pod którymi przepływa się stosunkowo często. Warto odwiedzić Fojutowo, by zobaczyć akwedukt z XIX w.
Brda płynie przez Bory Tucholskie. Nie należy zapominać, że jedynie niewielki ich fragment leży na terenie parku narodowego, natomiast mnóstwo cudownych krajobrazów można podziwiać również na terenie Zaborskiego i Tucholskiego Parku Krajobrazowego. W dolinie Brdy nie ma zbyt wielu obszarów bagiennych przez co stosunkowo mało tu komarów. Dokuczają głównie gzy, jednak w porównaniu z innymi ciekami jest tu ich umiarkowana liczba. Warto każdego dnia zwiedzić tereny w pewnej odległości od rzeki. Sporo jest tu malowniczych duktów leśnych i małych jeziorek oligotroficznych. Głównie w parku narodowym występują jeziora lobeliowe, które stanowią pewną ciekawostkę geograficzno-florystyczną.


Bogactwo przyrodnicze w Dolinie Brdy jest ogromne. Wystarczy powiedzieć, że nad rzeką codziennie można zobaczyć zimorodka, czy tracze nurogęsi, a przy odrobinie szczęścia schodzące do wodopoju jelenie i dziki. Bardzo przyjemne wrażenie robi czysta woda Brdy. W wielu miejscach widać dno mimo głębokości 4 metrów. Co jakiś czas pod wodą dostrzec można jakąś naprawdę grubą rybę, raz widziałem tu szczupaka półmetrowej długości.
Dzięki dość dobrze rozwiniętej infrastrukturze turystycznej i sieci dróg leśnych warto wybrać się w Bory Tucholskie również rowerem. Jako bazy wypadowe szczególnie polecam miejscowości Swornegacie i Charzykowy. Gdy tylko odwiedzicie te okolice przekonacie się, że jest to naprawdę śliczny region.
Szakal

30 lipca 2008

Puszcza Knyszyńska – raj dla grzybiarzy


Wszyscy znają Podlasie z wielokulturowości (obok katolików żyje tu ludność prawosławna , Tatarzy i Żydzi). Wiele osób kojarzy ten region z bogatym światem fauny i flory, jednak mniej osób wie, że jest to region wprost wymarzony dla grzybiarzy. Wielu powie, że grzyby można zbierać w każdym lesie (oczywiście o ile nie jest to obszar chroniony), jednak z doświadczenia wiem, że mało który region w Polsce obfituje w takie ilości grzybów.
Szczególnie godne polecenia są okolice Białegostoku, a zwłaszcza obrzeża Puszczy Knyszyńskiej. Można tu z powodzeniem wybrać się jesienią na weekend. Jeżeli przez ostatnie dni padało, mamy zagwarantowane udane zbiory. Najlepiej wyruszyć wczesnym rankiem (5-6 rano), zresztą grzybiarze wiedzą o tym doskonale.

Najlepsze miejsca godne polecenia to lasy w okolicach bardzo malowniczych miejscowości:
Krynki, Kruszyniany, Waliły i Królowy Most (tu kręcono „U Pana Boga za Piecem”).
Na maślaki warto polować w niedużych odległościach od wsi. Wystarczy wjechać w dowolną gruntową drogę i dojechać do łąk przy jakimś młodniku. Kilka razy zdarzało się, że w ten właśnie sposób zbieraliśmy pierwsze kilogramy grzybów. Warto pamiętać o odpornym ubraniu, którego nie szkoda i badać gęste zagajniki młodych świerków. Pewnego razu zdarzyło się że tuż pod wsią w niepozornym młodniku nazbierałem z rodziną w ciągu 20 minut 4 kg młodych zdrowych maślaków.

Po borowiki, koźlaki i rydze lepiej udać się w głąb lasu. Tutaj liczy się przede wszystkim doświadczenie, kto zna grzyby, wie w jakim krajobrazie powinien szukać odpowiednich gatunków. Pamiętajmy, że w zasadzie można szukać wszędzie oprócz suchych i jeszcze młodych lasów sosnowych. Najważniejsze, że grzybów jest pod dostatkiem. Nawet przy dużej liczbie zbierających, jest duża szansa, że znajdziemy miejsca przeoczone, gdzie będzie rosło kilka dorodnych okazów.

Wędrując po puszczy ze wzrokiem wlepionym w runo leśne nie trudno się zgubić dlatego dobrze jest mieć ze sobą kompas, mapę i co kilkanaście minut kontrolować, w jakim punkcie się znajdujemy. Warto też sprawdzić czy nasi współtowarzysze (o ile są) nie oddalili się zanadto. Dzięki temu unikniemy wielogodzinnych nawoływań i dzwonienia (czasem zasięg komórki jest przerywany).

Życie turysty na biebrzańskich bagnach


Biebrza to niezwykła rzeka. Po pierwsze dlatego, że płynie poprzez ogromne bagna nie przekształcone zbytnio przez ludzi, a po drugie dlatego, że w niektórych miesiącach łatwiej spotkać tu Holendra czy Niemca niż Polaka. Od nich wszystkich łatwiej za to zobaczyć łosia..
Płynąc po Biebrzy od razu zauważyć można, że rzeka bardzo meandruje i ma dość silny nurt. Ma to swoje dobre i złe strony. Dla kajakarzy jest to lekko denerwujące, bo nie można się porządnie rozpędzić, co chwila zakręt, za nim następny i następny. Dla osoby która płynie szerszą łodzią lub pontonem jest to duża wygoda, gdyż może położyć się wygodnie, a łódź niesie sama, słońce opala ze wszystkich stron. Gdy widzimy interesujący obiekt możemy przyjrzeć się mu kilka razy zanim zniknie za murem wysokich trzcin. Jest to ważne zwłaszcza dla fotografów i obserwatorów zwierząt.
Mało wygodne na Biebrzy jest to, że miejsc do postoju jest stosunkowo niewiele. Poza okolicami większych miejscowości (takich jak Goniądz czy Osowiec) brak lepszych miejsc do kąpieli. Niewiele lepiej jest zresztą na Ełku czy Jegrzni, skądinąd pięknych rzekach. Niezbyt przyjemne jest również to, że często przez kilka kilometrów nie widać nic oprócz trzcin. Nawet ornitolodzy i miłośnicy ciszy mogą doznać na takich odcinkach lekkiego znudzenia. Gdy tylko zobaczy się fragment skoszonej łąki, na której można stanąć suchą nogą natychmiast chce się wyjść. Raz w ten sposób zostawiłem z ojcem łódź i poszliśmy na rekonesans po okolicy, jednak po kilku minutach zauważyliśmy z daleka, że nasz ponton odpływa. nurt w tym miejscu dość rwący, ale największy problem to nie dopłynąć do niego, ale do niego wejść. Challenger 500 o grubych burtach to ponton dość spory, ale z wody nie da się na niego wejść, gdy jest pusty nie wywracając go. Problem w tym, że poza łączką, gdzie przycumowana była łódź wszędzie na obu brzegach rosły 2 metrowe trzciny. Trzeba było przyholować ponton do nich, wleźć na podwodne korzenie trzcin i odbić się by dostać się na łódź...
Często nad Biebrzą trudno o sklep czy w ogóle o ludzką osadę (zwłaszcza jeżeli płynie się pontonem) więc w czystą wodę lepiej zdobyć samemu. Wystarczy wziąć filtr do wody (taki zwykły dzbankowy kuchenny) przefiltrować odpowiednią ilość i przegotować. Robiłem setki razy na kilkunastu polskich rzekach i jeziorach i nigdy się nie zatrułem, ani tego nie żałowałem. Oczywiście metody tej nie należy stosować w terenach gdzie klasa czystości wody wynosi 3 lub gorzej (zwłaszcza w okolicach dużych miast). Widziałem śmiałka który tą metodą przefiltrował wodę z kałuży na drodze, ale ów zignorował, że jeździły tamtędy samochody i w wodzie były śladowe ilości benzyny. Chorował później przez tydzień..



Co do uciążliwości nad Biebrzą nie sposób nie wspomnieć o gzach i komarach. Człowiek po setnym ugryzieniu już się przyzwyczaja, ale chciałoby się uniknąć tego wszystkiego. W dzień na otwartych przestrzeniach królują gzy, które nie dają spokoju i czasem wolałem w upalny dzień wskoczyć do wody i płynąć kilometr przy łodzi niż narażać się na ich ataki. Wieczorami oraz w lasach panują za to komary. Rekordową ich ilość widziałem na południowym krańcu Czerwonego Bagna, gdzie letnim wieczorem w podmokłym olsie tropiłem młodego łosia. Gdy zbliżyłem się do niego na odległość 50 metrów i mogłem się mu przyjrzeć, zamarłem w bezruchu, wstrzymałem oddech. Wtedy usłyszałem tylko jeden wszechogarniający dźwięk – bzyczenie wygłodniałych komarów. W kilka sekund na każdym centymetrze kwadratowym miałem 1-3 komary. Mimo dość grubego odzienia jak na upał, natychmiast zacząłem być naturalnym dawcą krwi dla setek insektów. Widok łosia był jednak tego wart.

O ptakach nad Biebrzą wszyscy piszą więc nie będę się na ten temat szeroko rozwodził. każdy kto interesuje się ornitologią po prostu musi choć raz tu przyjechać (wiosną, latem czy wczesną jesienią).
Warto uzmysłowić sobie, że dla niektórych gatunków specjalnie przyjeżdżają tu na urlop ludzie z Europy zachodniej, których stać na wypoczynek na Karaibach. Ale mogę ich zrozumieć. W całej Holandii gniazduje np. kilka par żurawi, czyli tyle ile można zobaczyć tu codziennie nie ruszając się z miejsca. Błotniaka stawowego widzi się tutaj co 15 minut, czasem na nadrzecznych wierzbach siedzi ich po kilka. Kiedyś spotkaliśmy na polu namiotowym małżeństwo Holendrów, którzy stwierdzili, że przez kilka dni zobaczyli nad Biebrzą więcej gatunków ptaków wodno-błotnych niż przez kilka lat w Holandii.
I jeszcze o bobrach. Gdy wieczorem płynie się po Biebrzy z lewa i prawa dobiegają nas co jakiś czas odgłosy przypominające wrzucenia wielkiego kamienia do wody. To bobry. Są tu ich całe masy. Trudno wyobrazić sobie lepsze miejsce do ich obserwacji. Wystarczy po zmroku lub o świcie stanąć na brzegu, a po jakimś czasie zobaczymy w wodzie ciemny punkt przesuwający się pod prąd.

Mimo trudów które nas tu czekają, naprawdę warto tu przyjechać.
Szakal

Drawa - naprawdę dzika rzeka


Wybierając się na Pomorze Zachodnie warto pamiętać o malowniczych rzekach, które tam toczą swoje wody. Spływałem po wielu z nich, a Drawa zrobiła na mnie szczególne wrażenie. Dla kajakarzy, a także wszystkich turystów pieszych Drawieński Park Narodowy ma naprawdę wiele do zaoferowania.


Jeżeli mamy ochotę na spływ (kajakowy lub innym typem łodzi) warto zacząć od lewego dopływu Drawy – Korytnicy. Ta niewielka, dzika rzeka prawie nie uczęszczana przez turystów jest po prostu prześliczna. Brzegi Korytnicy porastają piękne i potężne bory sosnowe pełne zwierząt, wszędzie pełno jest jagód i grzybów. Rzeka ma bardzo czystą wodę, w nurcie często można dostrzec spore pstrągi i szczupaki. Dużo jest ładnych miejsc, gdzie można urządzić piknik lub popływać.


Przy ujściu Korytnicy do Drawy napotykamy duże pole biwakowe „Bogdanka”, skąd można zrobić kilka ciekawych wypadów w teren, m. in. do OOŚ „Tragankowe Urwisko”, gdzie z wysokiego na 30 metrów brzegu można podziwiać naprawdę dziką i nieujarzmioną Drawę. Rośnie tu kilka rzadkich gatunków sucholubnych roślin, m.in. traganki oraz podejźrzon księżycowy. Okolica porośnięta kwaśną buczyną roi się od dzikich zwierząt. Na kilku wieczornych wyprawach widziałem dziki i jelenie, a także kilka sów.
Płynąc Drawą ma się wrażenie, że czas cofnął się o tysiąc lat, okolica wygląda jakby człowiek tu nigdy nie zawędrował. Oczywiście w środku sezonu zdarzają się dni, gdy spotyka się sporo innych spływów, jednak nie jest to na szczęście norma. Pola namiotowe nad Drawą są naprawdę malowniczo położone i kto pierwszy raz jest tu na spływie kajakowym pokocha tę formę turystyki.


Niedaleko wsi Moczele znajduje się pole namiotowe, z którego warto wybrać się nad Jezioro Ostrowiec leżące w dolinie rzeki Płocicznej. Ta część Drawieńskiego Parku Narodowego jest jednym z najcenniejszych przyrodniczo fragmentów Pomorza Zachodniego. Gdy wybrałem się tam z bratem obu nas zszokowała wręcz niczym niezmącona cisza. Gdy przez piękny sosnowy las doszliśmy nad jezioro odnieśliśmy wrażenie, jakbyśmy byli jedynymi ludźmi w promieniu kilkunastu kilometrów. Czysto, żadnych śmieci, po drodze nie zobaczyliśmy ani jednego papierka ani butelki.


Świeże powietrze, ogromne czyste jezioro z wyspami zamieszkanymi przez czaple i kormorany. Po jeziorze pływają perkozy i gągoły, w oddali krąży dorosły bielik. Dosłownie jak z obrazka. Wystarczy tylko dojść nad rzekę Płociczną, aby uświadomić sobie, że miejsce to jest naprawdę wyjątkowe w skali Europy. Rzeka ta jest jedną z najczystszych kraju. Występuje tu troć wędrowna i potokowa, masa innych ryb. Licznie występują wydry i bobry. To jedna z najbardziej dzikich rzek środkowej Europy.


Aby przekonać się, że u nas także można skutecznie chronić przyrodę i daje to niezwykłe efekty powinno się zobaczyć to miejsce na własne oczy.


Szakal

23 lipca 2008

Wojenne pomniki

Warszawa została boleśnie naznaczona podczas drugiej wojny światowej. Zniszczenia sięgające prawie 70% ówczesnej zabudowy, śmierć blisko połowy mieszkańców, trwająca latami odbudowa – to wszystko czyni z wojny najtragiczniejszy okres w historii miasta. Przyjrzymy się dziś, jak stolica wspomina swoich wojennych bohaterów i wyruszymy szlakiem najciekawszych pomników związanych z tym okresem.


Pomnik Mikołaja Kopernika
Ustawiony przed Pałacem Staszica (siedzibą PAN) przy Krakowskim Przedmieściu.
Ufundowany przez Stanisława Staszica, a odsłonięty przez Juliana Ursyna Niemcewicza w 1830 r., pomnik Kopernika stał się podczas wojny obiektem akcji sabotażowej, opisanej zresztą przez A. Kamińskiego w „Kamieniach na szaniec”. Niemcy zasłonili tablicę z napisem Mikołajowi Kopernikowi Rodacy, własną inskrypcją mającą świadczyć o niemieckim pochodzeniu astronoma. 11 lutego 1942 r. Maciej Aleksy Dawidowski PS. „Alek” zerwał niemiecką płytę i ukrył ją w śniegu. W 1944 r. pomnik Kopernika został przeznaczony na złom, ale uniknął zniszczenia.

Pomnik Małego Powstańca
Ustawiony na ul. Podwale, przy murach obronnych.
Pomnik projektu Jerzego Jarnuszkiewicza, odsłonięty w 1983 r. upamiętnia najmłodszych uczestników Powstania Warszawskiego. Wystawiony ze składek harcerzy.

Pomnik Powstania Warszawskiego
Ustawiony przy pl. Krasińskich przy gmachu Sądu Najwyższego.
Jeden z najciekawszych pomników stolicy, projektu Wincentego Kućmy i Jacka Budyna. Realistyczne postacie uchwycono w ogniu walk i podczas wchodzenia do kanału. Właz, którym ewakuowali się powstańcy ze Starego Miasta faktycznie znajduje się kilkanaście metrów dalej, na skrzyżowaniu ulic Długiej i Miodowej. Pomnik ku czci warszawskich powstańców wystawiono w całości ze składek, a odsłonięto 1 sierpnia 1989 r.

Głaz upamiętniający akcję pod Arsenałem
Ustawiony przy ul. Długiej na rogu budynku dzisiejszego Muzeum Archeologii.
W miejscu przeprowadzenia 26 marca 1943 r. „akcji pod Arsenałem” stoi dziś głaz i symbol Polski Walczącej upamiętniające to wydarzenie. W wyniku akcji zbrojnej członkowie Szarych Szeregów odbili z transportu więziennego Jana Bytnara ps. „Rudy” i 20 innych więźniów. Pomnik stanął w 60. rocznicę akcji, z inicjatywy weteranów AK z batalionów „Zośka” i „Parasol”.

Pomnik bohaterów spod Monte Cassino
Ustawiony w parku Krasińskich, nieopodal ulicy Andersa i Muzeum Archeologii.
Wysoki pomnik o abstrakcyjnej formie upamiętania żołnierzy 2. Korpusu Polskiego, którzy walczyli i zginęli w bitwie pod Monte Cassino. Odsłonięty w 55. rocznicę walk.

Pomnik Stefana Starzyńskiego
Ustawiony przed Błękitnym Wieżowcem na pl. Bankowym.
Pomnik jednego z najwybitniejszych prezydentów Warszawy, który sprawował swój urząd w latach 1934-39 a jednocześnie dowódcy obrony stolicy we wrześniu 1939 r., który wzywał mieszkańców do walki w słynnych odezwach radiowych. Pomnik projektu Andrzeja Renesa przedstawia postać prezydenta pochylonego nad planem stolicy. Stefan Starzyński ma w Warszawie w sumie 3 poświęcone mu pomniki – na pl. Bankowym, w Ogrodzie Saskim i w al. Niepodległości.

Nike
Ustawiony na skarpie po prawej stronie przy trasie W-Z, jadąc w kierunku mostu Śląsko-Dąbrowskiego.
Pomnik Bohaterów Warszawy 1939-45 r. przestawia postać kobiety z uniesionym mieczem. W konkursie na pomnik rozpisanym przez Radę Narodową w 1956 r. wygrał projekt słynnego rzeźbiarza Mariana Koniecznego, który przedstawił boginię zwycięstwa Nike jako symbol walczącej Warszawy. Wcześniej zlokalizowany był na pl. Teatralnym, ale w związku z odbudową pałacu Jabłonowskich w latach 90. został przeniesiony w obecne miejsce i osadzony na wyższym o kilka metrów cokole.

Pomnik Bohaterów Getta
Ustawiony pośrodku skweru przy ul. Zamenhoffa
Pomnik wzniesiono w 1948 r. w miejscu pierwszych starć bojowników powstania w getcie z Niemcami. Co ciekawe zbudowano go z kamienia przeznaczonego na przyszłe pomniki III Rzeszy. Pomnik projektu Natana Rappaporta przedstawia w formie płaskorzeźb walkę (od strony zachodniej) i męczeństwo (od strony wschodniej) narodu żydowskiego.


Pomnik Ofiar Pawiaka
Ustawiony na rogu al. Jana Pawła II i ul. Dzielnej
Warszawskie więzienie Pawiak znajdujące się na Muranowie zostało zbudowane jeszcze przez władze rosyjskie w poł. XIX w., a podczas okupacji od 1939 r. było wykorzystywane przez Niemców. Podczas wojny więziono tu w sumie ok. 120 tys. osób. Po budynku wysadzonym w powietrze przez hitlerowców pozostał tylko słup bramy i rosnące przy murze drzewo, do którego rodziny ofiar stopniowo przyczepiały pamiątkowe tablice. Obecnie uschnięte drzewo zastąpiono brązowym odlewem – tabliczki pozostały.


Pomnik Barykada Września
Ustawiony obok Hali Banacha przy ul. Grójeckiej, blisko skrzyżowania z ul. Bitwy warszawskiej 1920 r.
Pomnik upamiętniający obronę Warszawy we wrześniu 1939 r. znajduje się w przybliżeniu w miejscu ustawienia wrześniowych barykad chroniących przed wejściem hitlerowców do stolicy. W bohaterskiej walce trwającej od 8 do 27 września mieszkańcy wspomagali słynne pułki "Dzieci Lwowskich", "Strzelców Suwalskich" oraz "Robotnicze Bataliony Obrony Warszawy". Pomnik zaprojektował w 1979 r. prof. Julian Pałka.

Warszawskie Wieżowce - wczoraj

Warszawskie wieżowce – wczoraj


Jeżeli chcemy zobaczyć w Warszawie połączenia starych i nowych symboli, to najwięcej takich przykładów znajdziemy prawdopodobnie w ścisłym centrum miasta. Architektura stołecznego centrum przez wielu architektów i miłośników Warszawy jest krytykowana za niespójność form, a urbanistom zarzuca się brak konsekwencji i chaotyczne planowanie. Ale to właśnie tutaj znajdują się najwyższe budynki Warszawy, a wśród nich najwyższe budynki w Polsce. Przyjrzyjmy się więc wybranym obiektom „warszawskiego city”, którego krajobraz znaczą liczne sylwetki wieżowców.

Warto zaznaczyć, że określenia „city” możemy używać bez kompleksów i cienia ironii. W Warszawie jest ok. 30 wieżowców o wysokości ponad 65 m, a także około 50 wieżowców w trakcie realizacji. Pod tym względem Warszawa należy do najwyższych miast w Europie po Moskwie, Paryżu, Frankfurcie nad Menem i Londynie.
Największe nagromadzenie wieżowców to teren między ulicami Świętokrzyską, Emilii Plater, Wspólną, Chałubińskiego i al. Jana Pawła II.

Budynek PAST-y i Prudential
Ul. Zielna 39, całkowita wysokość 52 m, 11 kondygnacji
Na początku gmach PAST-a zajmuje honorowe miejsce na naszej liście, choć nie należy do najwyższych budynków miasta. Pierwszy wieżowiec Warszawy zbudowany został w pierwszej dekadzie XX w. dla szwedzkiego Towarzystwa Akcyjnego Telefonów "Cedergren". Od 1922 był własnością Polskiej Akcyjnej Spółki Telegraficznej – stąd do dzisiaj używana nazwa PAST-a. Najcięższe losy budynku przypadły na czas powstania warszawskiego, kiedy to o PAST-ę toczyły się zacięte walki. Przypomina o tym kilkumetrowej wysokości znak Polki Walczącej, ustawiony na dachu.
pl. Powstańców Warszawy 9, całkowita wysokość 66 m, 16 kondygnacji
Prudential, mieszczący dziś Hotel Warszawa, był pierwszym prawdziwym drapaczem chmur i przerósł budynek PAST-y nie tylko w wysokości, ale i technologii – była to stalowa konstrukcja na żelbetowych fundamentach. Zbudowany został w 1934 r. jako siedziba Towarzystwa Ubezpieczeń Prudential, pełnił funkcję biurowca i apartamentowca. Na dachu wieżowca w 1936 r. ustawiony został pierwszy nie tylko w Polsce ale i w Europie, eksperymentalny nadajnik telewizyjny, zanim zrobili to Niemcy na olimpiadę w Berlinie. Po wojennych zniszczeniach budynek odrestaurowano, ale już w stylu socrealistycznym. Czeka nas kolejna modernizacja wieżowca – czy będzie to powrót efektownego stylu art deco?

Pałac Kultury i Nauki
pl. Defilad 1, całkowita wysokość 237 m, 42 kondygnacje
Dla jednych warszawiaków powód do dumy, dla innych – do wstydu. Najwyższy budynek w kraju wciąż budzi kontrowersje, co jakiś czas pojawiają się nawet plany rozebrania budowli i zagospodarowania placu Defilad. Ale chyba charakterystyczny kształt wzrósł już na stałe w krajobraz centrum i stał się jednym z najczęściej przywoływanych symboli Warszawy. W 2007 r. Pałac został wpisany do rejestru zabytków. PKiN według projektu Lwa Rudniewa został ukończony w 1955 r. po zaledwie 3 latach budowy, jako dar narodu radzieckiego, otrzymał imię Józefa Stalina. Podobno ślad po tym napisie przetrwał jeszcze do roku 2000, kiedy odnawiano elewację budynku. Na 30. piętrze znajduje się taras widokowy. Polecam szczególnie panoramę wieczorną, którą można podziwiać w letnie miesiące, wówczas taras otwarty jest do późna. Co warto zobaczyć w środku – Muzeum Techniki, Muzeum Ewolucji, Salę Kongresową, Pałac Młodzieży to absolutna podstawa. Do dziś słyszy się legendy o labiryncie korytarzy prowadzących do nieodkrytych pomieszczeń, a nawet o tajnych przejściach z Pałacu do strategicznych punktów Warszawy, jak Dworzec Centralny czy dawna siedziba partii. Kto wie, może jest w tym ziarno prawdy?

Warszawskie wieżowce – dziś

Mamy za sobą krótki spacer pokazujący historyczne wieżowce Warszawy, opisany w części 1. Czas na subiektywny przegląd nowszych i najnowszych wysokościowych odkryć architektonicznych zarówno w ścisłym centrum, jak i trochę dalej.

Hotel Marriott
Al. Jerozolimskie 65/79, całkowita wysokość 170 m, 42 kondygnacje
Hotel Marriott, otwarty w 1989 r., był jeszcze długo najbardziej luksusowym w Warszawie. Przez ponad 500 pokoi przewinęły się tysiące gości, w tym ci najważniejsi jak głowy państw czy gwiazdy muzyki. Pełne nowoczesnego przepychu wnętrza przypominają, że projektowali je Amerykanie. Warto wjechać na platformę widokową na ostatnim piętrze hotelu. Inną metodę dotarcia na szczyt budynku wybrał w 1998 r. Alain Robert, francuski wspinacz ekstremalny, który w kilkanaście minut wspiął się po ścianie wieżowca bez zabezpieczenia.

Oxford Tower (dawniej Intraco II, Elektrim)
ul. Chałubińskiego 8, całkowita wysokość 150 m, 42 kondygnacje
Intraco II, oddany do użytku w 1978 r., przez długi czas pozostawał najnowocześniejszym biurowcem w Warszawie. Wysunięty najbardziej na południe spośród wieżowców z centrum, wraz z sąsiadującymi wieżowcami znajduje się w bardzo prestiżowej lokalizacji. Pierwszy wieżowiec w Warszawie, w którym windy i instalacje mieszczą się w centralnie umieszczonym trzonie, co pozwala na dowolne aranżowanie pozostałej przestrzeni. Taki układ, podobnie jak tafle ze szkła refleksyjnego na elewacji, były w latach 70. nowatorskimi rozwiązaniami.

Warszawskie Centrum Finansowe
ul. Emilii Plater 53, całkowita wysokość 165 m, 34 kondygnacje
Jeden z najnowocześniejszych budynków Warszawy wybudowany w r. 1999. Wieżowiec ma własny agregat prądotwórczy, punkt uzdatniania wody, a także bardzo nowoczesne zabezpieczenia przeciwpożarowe.
Wykonawca budynku, oprócz WCF, zbudował w Warszawie także Hotel Sheraton, Bibliotekę Uniwersytetu Warszawskiego oraz nową siedzibę Giełdy Papierów Wartościowych.
Kilka lat temu dach budynku upodobały sobie sokoły, które uwiły tam gniazdo. Obecnie drapieżniki zmieniły swoją siedzibę na dach Pałacu Kultury i Nauki.

Intercontinental
ul. Emilii Plater 49, całkowita wysokość 164, 45 kondygnacje
Najwyższy w Polsce i trzeci pod względem wysokości hotel w Europie. Zwraca uwagę nietypową konstrukcją z ogromną pusta przestrzenią, a część budynku wsparta jest na olbrzymim żelbetowym filarze. Budynek ma najwięcej pięter spośród warszawskich wieżowców, posiada także najniżej położone fundamenty (ok. 20 m pod ziemią). Do innych ciekawostek należy najwyżej położony w mieście basen – na jednym z ostatnich pięter, 150 m nad ziemią. W celu zbudowania hotelu wyburzono ciąg zabudowań, w których mieścił się m.in. legendarny klub jazzowy Akwarium. Niedawno klub został reaktywowany w pobliskim centrum handlowym Złote Tarasy.

Rondo 1
rondo ONZ 1, całkowita wysokość 192 m, 40 kondygnacji
Uroczyście otwarty w 2006 r., bardzo efektowny wieżowiec o śmiałej bryle. Całość budowli w dużym stopniu przeszklona, pełna nowoczesnych, inteligentnych rozwiązań. Budynek ma być docelowo bezpośrednio połączony ze stacją Rondo ONZ drugiej linii metra, chociaż najnowsze plany proponują wejście do stacji po przeciwnej stronie skrzyżowania.

Błękitny wieżowiec
pl. Bankowy 2, całkowita wysokość 120 m, 27 kondygnacji
Bywał nazywany – choć bardzo rzadko – Srebrnym, Złotym lub Złocistym Wieżowcem. Zmiana nieformalnej nazwy wzięła się stąd że podczas prac jugosłowiańska firma zmodyfikowała projekt, zastępując miedzianą elewację refleksyjnymi taflami odbijającymi błękit nieba.
Chyba najdłużej budowany warszawski wysokościowiec. Rozpoczęte w latach 70. prace zostały przerwane, by ruszyć ponownie pod koniec lat 80. Budynek oddano do użytku w 1991 r. Przed II wojną światową w tym miejscu znajdowała się Wielka Synagoga, zburzona przez hitlerowców w 1943 r.

Warszawskie wieżowce – poza centrum

Choć wysokościowce stolicy są skoncentrowane w ścisłym centrum, ciekawych konstrukcji nie brak w innych częściach miasta.

Millenium Plaza
Al. Jerozolimskie 123, całkowita wysokość 116 m, 28 kondygnacji
Zdecydowanie najbardziej kontrowersyjny wieżowiec w Polsce, regularnie występujący w rankingach najbrzydszych budynków stolicy. Jest przez warszawiaków krytykowany przede wszystkim za to, że zdecydowanie odcina się od okolicznej zabudowy pod względem bryły i wysokości. Specyficzną architekturę budynku niektórzy tłumaczą pochodzeniem głównego inwestora i projektanta Vahapa Toya. Wnętrze budynku jest bardzo oryginalne, a można je obejrzeć z bliska dzięki panoramicznym windom. Plany zagospodarowania budynku były o wiele poważniejsze, ale niestety nie zostały zrealizowane. W środku miało znajdować się kilkupiętrowe akwarium, a na dachu ogród i lądowisko dla helikopterów.

Warsaw Trade Tower (WTT)
ul. Chłodna 51, całkowita wysokość 208 m, 43 kondygnacje
Drugi pod względem wysokości budynek w Polsce. Nie licząc anten i iglic, czyli pod względem wysokości do dachu, przewyższa jednak Pałac Kultury i Nauki (184 m, PKiN 180 m). Wysokościowiec został zbudowany w 1999 r. przez Daewoo, ale po trzech latach sprzedany z powodu kłopotów finansowych koreańskiego koncernu. Wieżowiec w większości zajmuje powierzchnia biurowa, pod ziemią znajduje się parking na 300 samochodów.

Intraco I
ul. Stawki 2, całkowita wysokość 138 m, 39 kondygnacji
Jeden z pierwszych typowych drapaczy chmur w Warszawie. Budynek o prostej, jednolitej bryle, zbudowany przez szwedzkich konstruktorów w 1975 r. w symbolicznej bramie łączącej Śródmieście z Żoliborzem. Elewacja okazała się bardzo nietrwała i nie wytrzymała próby czasu. Podczas modernizacji w 1998 r. doszło do pożaru styropianu którym pokryty był budynek, na szczęście bez poważniejszych szkód dla całej konstrukcji.


Łucka City
ul. Łucka 13/15, całkowita wysokość 120 m, 30 kondygnacji
Najwyższy w Polsce budynek mieszkalny – znajduje się w nim niemal 350 mieszkań i apartamentów (największe o powierzchni 243 m2), trzypoziomowy parking, fitness club, basen oraz biura i punkty usługowe.

18 lipca 2008

Okolice Sulejowa


Wiele osób myli Sulejów z Sulejówkiem, a niewiele osób kojarzy gdzie to jest i czy znajduje się tam cos interesującego. Sulejów to niewielkie miasto w województwie łódzkim lezące nad Pilicą. Znam te okolice dość dobrze, ponieważ przyjeżdżam tu każdego roku do rodziny. Chciałbym polecić wszystkim to interesujące miejsce. Coś dla siebie znajdą tu zarówno pasjonaci historii, fani pieszych wędrówek, a także miłośnicy przyrody.
Najbardziej znanym zabytkiem Sulejowa jest pocysterski zespół klasztorny znajdujący się na prawym brzegu Pilicy w dzielnicy Podklasztorze. Wjeżdżając do Sulejowa od strony Piotrkowa Trybunalskiego już z daleka na północy widać bielejące mury i wieże. Z centrum miasta (za które można uznać okolice przystanku PKS przy aptece) można dojść do zabytku w ciągu pół godziny. Trasa jest bardzo ciekawa gdyż prowadzi po wale przeciwpowodziowym, z którego roztacza się wspaniały widok na Pilicę.Budynki poklasztorne wyglądają dość majestatycznie i są bardzo fotogeniczne. Z tego właśnie powodu do Sulejowa zjeżdżały już nie raz ekipy telewizyjne. Na Podklasztorzu kręcono znany niegdyś serial „Janka”, fragmenty „Potopu” a ostatnio ekipa TVN robiła tu zdjęcia do nowego serialu „Naznaczony”. We wspaniałym zabytku mieści się hotel, gdzie często organizują imprezy okolicznościowe różne firmy. Wewnątrz jest nawet kryty basen. Bardzo duże wrażenie robi wnętrze kościoła klasztornego p.w. św. Tomasza Katuaryjskiego z XII w. Niezwykle wyglądają piaskowcowe ściany, rozeta z XIII wieku i wiele innych. Historia klasztoru jest bardzo bogata, dlatego polecam poczytać o niej więcej na stronie klasztoru. Z zabytków Sulejowa spore wrażenie robi również neogotycki kościół położony na wzgórzu na peryferiach miasta. Jego strzelista kopuła jest widoczna z wielu kilometrów. Na wieży prawie co roku gniazdują pustułki.
Jeżeli już mowa o ptakach, to jest ich w okolicach Sulejowa bardzo dużo. Wystarczy stanąć na moście na Pilicy (która dzieli miasto na 2 części), aby zobaczyć krzyżówki i łabędzie nieme, które gniazdują 2 kilometry dalej na rozlewiskach tuż przy Zalewie Sulejowskim (zbiorniku z którego wodę czerpie m.in. aglomeracja Łódzka). Warto wybrać się tam wiosną, gdy ptaki zaczynają się gromadzić po przylocie.
Warto przejść się lewym brzegiem Pilicy po wale przeciwpowodziowym i dojść do lasu, a następnie idąc wzdłuż rzeki dojść do miejsca, gdzie do Pilicy wpada Luciąża. Można zaobserwować tu łyski, czaple siwe, czernice, a w szuwarach kokoszki, trzcinniczki i brzęczki. W maju ubiegłego roku w tym miejscu przez kilka dni obserwowałem tu stadko 5 czapli białych. W okolicy regularnie gniazduje bielik, który przylatuje tu w poszukiwaniu zdobyczy.
Dobrym miejscem do obserwacji ptaków jest również obszar na południe od Sulejowa. W połowie drogi z Sulejowa do Białej, jest sporo łąk i zadrzewień, gdzie co roku widuję bociany czarne i czajki. Okolica jest rajem dla ptaków łąk, pól i zadrzewień śródpolnych. Można tu obserwować trznadle, pliszki, makolągwy, dzięcioły zielone, dymówki, wilgi, gąsiorki i wiele innych. Nad Pilicą nie trudno także zaobserwować bobra, a w okolicznych lasach sporo jest dzików i saren.
Okolica jest przyjemna do spacerów i wycieczek rowerowych. Ruch na drogach (poza trasą Piotrków- Kielce) jest mało uciążliwy, a krajobrazy urzekające. Nie na darmo zresztą założono tu Sulejowski Park Krajobrazowy. Z miasta praktycznie w każdym kierunku można udać się na ciekawą wycieczkę.
Polecam te okolice każdemu, kto lubi ciekawie spędzać czas. Przejeżdżając przez Polskę warto zahaczyć o ten kawałek naszego kraju.
Szakal

15 lipca 2008

Poznańskie Zoo




Wiele słyszałem o Poznaniu, dlatego w tym roku wybrałem się na rekonesans, by lepiej poznać to miasto marcińskich rogali. Mając za sobą odwiedzenie dziesiątków zabytków udałem się do poznańskiego nowego zoo. Dojezdza do niego kolejka wąskotorowa (tzw. Maltanka).

Tak jak cały Poznań, zoo jest pełne zieleni, a jego obszar jest ogromny. Aby zwiedzić cały ogród potrzeba co najmniej 2 i pół godziny, a warto spędzić tu nieco więcej czasu. Hodowane są tu gatunki nie eksponowane w innych zoo w Polsce (m.in. świnia jawajska, karakara falklandzka). Dodatkową atrakcją jest niewątpliwie ukształtowanie terenu. Nie jest płasko, lecz znajdują się tu pagórki oraz spore jezioro. Zwierzęta mają obszerne wybiegi i wyglądają na zadowolone.

Spore wrazenie robi wybieg tygrysów amurskich (dawniej nazywanych syberyjskimi), gdzie ze specjalnej platformy można obserwować te piękne koty chodzące do wodopuju (specjalnie skonstruowany sztuczny strumyk). Ciekawie wygląda również wybieg makaków, położony na zboczu niewielkiego wzniesienia. Jest tu sporo drzew i można odnieść wrażenie, ze widzi się je w naturze. Niezwykle efektowne jest pomieszczenie, gdzie trzymane są zwierzeta nocne.
Jeżeli trafi się akurat na dzień, gdy turystów nie jest zbyt dużo, można w mroku i ciszy podziwiać wielkie rudawki, nocne lemury i wiele innych ciekawych gatunków.

Zoo jest dobrze zaopatrzone jeżeli chodzi o gastronomię, więc mozna tu zjeść smaczny obiad (nawet niedrogi), czy przekąsić coś słodkiego.

W porównaniu do innych ogrodów zoologicznych w Polsce obiekt jest bardzo atrakcyjny, zadbany i posiada wiele interesujących gatunków zwierząt.

Uważam, że jeśli ktoś jest w Poznaniu przynajmniej 3 dni, należy koniecznie odwiedzić to miejsce.

Szakal

Dzikie zimowe Bieszczady




Trochę mnie dziwi, że w Bieszczady zimą przyjeżdża bardzo mało turystów.
Na nartach rzeczywiście sobie nie poszalejemy (zwłaszcza na terenie Bieszczadzkiego Parku Narodowego), ale za to możemy poczuć się tu jak w syberyjskiej tajdze.

Temperatura na przełomie stycznia i lutego może czasem spadać poniżej - 20 stopni Celsjusza. Jakieś 15 lat temu widziałem w Stuposianach na termometrze - 35 stopni. W takiej temperaturze ściany niezbyt dobrze ogrzewanego domu pokryły się od wewnątrz szronem..


Ale to nie temperatura w zimie jest najważniejsza. W Bieszczadach zimą jest naprawdę dziko. Ponieważ pokarmu w lesie jest mało, zwierzęta schodzą w niższe partie gór. Na każdej drodze widać masę tropów kopytnych (jeleni, dzików, saren). W niektórych miejscach regularnie widuje się tropy wilków (m. in. na drodze z Wołosatego wiodącej na Rozsypaniec, na stokówce za kościołem w Pszczelinach, w okolicach Przysłupu Caryńskiego). Kiedy zimy są lekkie na roztapiającym się śniegu można czasem dojrzeć ślady przypominające trochę odbicie ludzkiej stopy. Nie, to nie yeti, tylko niedźwiedź, któremu znudził się zimowy sen.



Dla miłośników dzikich zwierząt polecam szczególnie trasy:

a) Bereżki-Przysłup Caryński-Dwerniczek
Po drodze sporo odkrytych przestrzeni, uroczy krajobraz, dobra i wygodna do spacerów droga,
możliwość obejrzenia tropów jeleni i wilków

b) Stuposiany-Muczne
Trasa po szosie, jednak w tych okolicach często widuje się żubry.

c) Ustrzyki Górne - Wielka Rawka
W gęstym lesie na szlaku łatwo dostrzec jarząbki, sporo jest dzików.

d) Pszczeliny - Procisne
Szlak stokówką. Zimą w okolicach ambon rozrzucany jest pokarm dla zwierzyny płowej, wobec czego natknięcie sie na nie jest niemal pewne. Po drodze prawie zawsze świeże tropy wilków.



W Bieszczadach przyjemna jest przede wszystkim cisza. Powietrze jest w mroźne dni tak czyste i przejrzyste, że ze szczytów południowej granicy można dostrzec Tatry! Warto wobec tego wybrac się na którąś z Połonin lub Rawki. Należy jednak pamiętać, że kto nie zna dobrze tych terenów powinien zawsze mieć ze sobą mapę i telefon komórkowy (który czasem traci w dolinach zasięg). Tylko doświadczonym traperom polecam wędrowanie w zimie nocą. Nie grożą nam dzikie zwierzęta (niedźwiedzie zazwyczaj śpią, a wilki czy rysie na ludzi nie polują), ale wiele szlaków jest nieprzetartych lub schodzonych przez 2-3 osoby, a przy głębokim śniegu często łatwo pomylić szlak z ścieżką wydeptaną przez zwierzęta. Często wędrując po nocy aby odnaleźć drogę musiałem kłaść się na ziemi by dostrzec swoje ślady, którymi szedłem kilka godzin temu. Dlatego zawsze warto pamiętac o latarce i cieplejszym dodatkowym ubraniu.

Każdy, kto chce doświadczyć spotkania z naprawdę dziką przyrodą i nie chce by towarzyszyły mu nieprzebrane rzesze turystów (jak nad Morskim Okiem), powinien wybrać się w Bieszczady zimą.


Szakal

14 lipca 2008

Wejście na Rysy

Po górach lubiłem chodzić od dziecka, ale na najwyższy Polski szczyt wszedłem stosunkowo niedawno. Wraz ze znajomymi postanowiliśmy się wybrać w lipcu w Tatry. Gdy po kilku dniach przeszliśmy przez wszystkie większe doliny i zaliczyliśmy Giewont i Czerwone Wierchy wpadliśmy na pomysł by przed wyjazdem zdobyć Rysy.

Niestety pogoda zaczęła się psuć i przez dwa dni lał deszcz. Ustaliliśmy, że jeśli następnego ranka będzie lało to i tak pojedziemy do Palenicy i wejdziemy pod Czarny Staw, a jeśli pogoda wówczas będzie sprzyjająca to ruszymy na szczyt. Rankiem wyruszyliśmy z naszej kwatery o 7:00 w ulewnym deszczu. Przy dworcu wsiedliśmy w busik, który szybko zawiózł nas do Doliny Rybiego Potoku. Mimo paskudnej pogody do Morskiego Oka jak zwykle uderzały tłumy, co z jednej strony trochę męczyło, z drugiej dodawało otuchy, że nie tylko my postanowiliśmy przy tak fatalnych warunkach atmosferycznych wyruszyć na wycieczkę.


2 kilometry przed schroniskiem nad Morskim Okiem chmury zaczęły znikać i gdy doszliśmy do jeziora niebo było niebieskie i grzało Słońce. Był to dla nas znak, by kontynuuować wyprawę.
Dość szybko osiągnęliśmy Czarny Staw, a widząc, że dobra pogoda się utrzymuje, zaczęliśmy iść
wyżej.

Trasa od Czarnego Stawu jest dość męcząca, dlatego gdybyśmy wcześniej nie mięli 8-dniowej zaprawy w chodzeniu po górach, padlibyśmy na zawał. Zdecydowanie nie polecam jej osobom, które przyjechały w Tatry po raz pierwszy i są tam od 2-3 dni. Rozrzedzone powietrze plus stroma ścieżka mogą dać się ostro we znaki.

Widoki na szlaku na Rysy są oszołamiające i dla nich naprawdę warto się nieco zmęczyć.

Wielkie przestrzenie i surowe skalne ściany że człowiek czuł się jak w innej rzeczywistości, czuł respekt do przyrody. Po drodze usłyszeć mozna było świergot siwerniaków, rzadkich w Polsce ptaków przypominających nieco drozda.


Im wchodziliśmy wyżej, tym szlak robił się trudniejszy. Najgorsze było to, ze z góry schodziła masa turystów i blokowali często na kilkanaście minut. Po niektorych odcinkach na grani nie da się wymijać i jest to niewątpliwie spory mankament tego szlaku.
Gdy pogoda zaczęła się psuć ruszyliśmy szybciej do góry. Widoki zapierały dech w piersiach, jednak wszyscy zaczęli odczuwać zmęczenie. Sporych trudności dostarczyło przejście przez przełęcz pod samym szczytem, gdyż wymaga to przełamania pewnych oporów i ludzie z lekkim lękiem wysokości mogą mieć z nim pewien problem. Idąc po wąskiej grani trzymając się jedynie łańcucha człowiek może czuć się niezbyt komfortowo.
Na szczęście nam się udało. Szczyt zdobyliśmy z wielką satysfakcją. Wypiliśmy po łyku herbaty z termosu i ruszyliśmy w dół. Wielu turystów nocuje po słowackiej stronie w schronisku, ale my nie mięliśmy dowodów, więc ruszyliśmy z powrotem w dół.
Od razu dały o sobie znać kolana, podczas schodzenia zaczęły boleć, co spowodowało spowolnienie marszu. Gdy zeszliśmy nad Czarny Staw zaczęło się sciemniać. Po drodze turyści ostrzegali nas abyśmy zachowywali się dosyć głośno, gdyż po zmroku w tej okolicy kręci się niedźwiedzica. Zaskoczona przez turystów może zaatakować.
Wobec tego całą drogę do parkingu w Palenicy śpiewaliśmy piosenki.
Na dole byliśmy o 22.
Szlak jest naprawdę fajny, widoki fantastyczne, w pogodny dzień dość tłoczno, ale zdecydowanie polecam.
Szakal

21 czerwca 2008

Dzika Wisła i najmniejsza europejska rybitwa

Tagi: ptaki, rzeka, przyroda, birdwatching

Lokalizacja: dolina Wisły w okolicach ujścia Narwi, rezerwaty Ruska Kępa i Wikliny Wiślane.

Atrakcje: Wisły, uważana za ostatnią w Europie dużą dziką rzekę, utworzyła w okolicach Nowego Dworu Mazowieckiego i Zakroczymia szeroką dolinę. Nurt jest tu dość leniwy, a krajobraz urozmaicony: wyspy, piaszczyste łachy, starorzecza. Brzegi w większości zarosły, ale co jakiś czas da się dojść nad samą wodę, a zdarzają się też dłuższe odsłonięte odcinki. Całość wygląda całkiem ładnie, chociaż pejzaże nie wszędzie są cukierkowe – miejscami widok psują gęste chaszcze, błoto, a nawet śmieci. To okolice popularne wśród wędkarzy (podobno trafiają się olbrzymie sumy), ale z całą pewnością powinny zainteresować także miłośników ptaków. Bez problemu można wybrać się tu na kilkugodzinną wycieczkę z Warszawy.

Ciekawszy i łatwiej dostępny jest lewy, południowy brzeg Wisły. Pierwsze miejsce, w którym warto się zatrzymać, to okolice mostu drogowego łączącego Nowy Kazuń i Nowy Dwór Mazowiecki. Pod mostem gniazdują dziesiątki jaskółek oknówek, ciekawie prezentuje się też sama stalowa kratownicowa konstrukcja. Obok utworzono rezerwat Ruska Kępa, chroniący łęg wierzbowo-topolowy rosnący na tarasie zalewowym rzeki. Nie ma problemu, żeby zejść w tym miejscu nad samą wodę, a po prostopadłym do rzeki, ziemno-betonowym wale można podejść bliżej głównego nurtu. Ptaki, które udało mi się zaobserwować w tym miejscu w połowie czerwca, to oprócz oknówek m.in. brodźce piskliwe (wyjątkowo hałaśliwe), mewy śmieszki, mewy pospolite, rybitwy rzeczne, pliszki siwe i jerzyki. Ale największą atrakcją były dla mnie rybitwy białoczelne, regularnie patrolujące okolicę. Zazwyczaj zachowywały bezpieczny dystans, kilka razy zbliżyły się jednak na mniejszą odległość. Te najmniejsze z europejskich rybitw, z charakterystyczną białą plamą nad czołem (stąd nazwa), w niezwykle widowiskowy sposób zawisały nad wodą wypatrując zdobyczy, pozwalając przy okazji na zrobienie kilku efektownych zdjęć. Poniżej mostu w Kazuniu do Wisły wpada Narew, a na brzegu widać umocnienia twierdzy Modlin (dobry temat na osobną wyprawę).

Drugim miejscem, które odwiedziłem, był rezerwat Wikliny Wiślane, położony na północ od miejscowości Nowe Grochale. Z Kazunia można dojść tu zielonym szlakiem, dojechać PKS-em albo samochodem. Te okolice są bardziej dzikie (choć nie całkiem odludne – wędkarze są wszędzie), a krajobrazy wydają się ładniejsze – szczególnie efektownie prezentują się łąki na tarasie zalewowym Wisły, królestwo owadów. Do rezerwatu dociera się wzdłuż wału przeciwpowodziowego, którego odnoga prowadzi w głąb dużego półwyspu. Fantastycznie wygląda przeciwległy brzeg rzeki, a zwłaszcza zabudowania na stromym, kilkunastometrowym urwisku. Zaobserwowane gatunki to m.in. zimorodek, czapla siwa, kormoran, rybitwa rzeczna, gąsiorek i świergotek (prawdopodobnie łąkowy). Niestety, nie udało mi się zobaczyć bielika, który podobno nie jest tu rzadkością. Na pewno warto wybrać się nad Wisłę także jesienią, w czasie przelotów.

Informacje praktyczne: Kazuń Nowy, ok. 20 km od granic Warszawy, dojazd m.in. autobusami PKS i Translud z Dworca Gdańskiego; Nowe Grochale, ok. 10 km od Kazunia, miejscowości łączy zielony szlak pieszy, dojazd autobusami PKS (kierunek: Nowiny).

Najciekawsze obserwacje: rybitwa białoczelna, zimorodek, brodziec piskliwy, gąsiorek, czapla siwa, kormoran, husarz władca, kozibród wielkości pomarańczy :)

9 czerwca 2008

MAŁE WROCŁAWSKIE OCZAROWANIA

Podczas wyjazdów, niezależnie czy w Polskę, czy gdzieś za granicę, nigdy nie interesują mnie tylko typowe turystyczne atrakcje. Nie cierpię zwiedzać zabytków razem z zapoconym tłumem gapiów, słuchać opowieści kto namalował „ten” obraz i dlaczego jest taki ważny, ani przepychać się koło pomników, żeby pstryknąć sobie zdjęcie. Interesuje mnie „prawdziwa”, codzienna strona danego miejsca, a nie trasy turystycznych spędów. Dla mnie miasto to przede wszystkim ludzie. Ludzie i ich codzienne życie w codziennych miejscach. Dlatego ciekawi mnie to, co z dala od zgiełku tłumów i autokarów z turystami w żółtych daszkach, którzy w amoku pstrykają zdjęcia typu: ja pod kolumną, ja na moście, ja przy kościele z lodem na patyku w dłoni. Lubię chodzić nieutartymi, mało znanymi drogami. Dlatego we Wrocławiu wybierałam małe boczne uliczki od głównego rynku, prowadzące gdzieś hen daleko, w nieznanym nikomu kierunku. Dla mnie tego typu wędrówki to pewien specyficzny dreszczyk ekscytacji i niesamowitej frajdy, bo nigdy nie wiem, gdzie wyląduję, i to właśnie jest najfajniejsze.

To, co mnie najbardziej zafascynowało we Wrocławiu, to przede wszystkim architektura. Na to zawsze zwracam szczególną uwagę. Budynki mają tu pięknie rzeźbione, bardzo dekoracyjne elewacje. W niektórych miejscach są również małe nisze w narożnikach. Pilastry i gzymsy układają się razem w niezwykłe kompozycje sięgające nieba. Podziwiałam też stare, nieoszpecone jeszcze nowoczesną zabudową linie dachów. Potężne, majestatyczne drewniane drzwi do kamienic i kamieniczek często z kołatkami albo ciężkimi klamkami robią piorunujące wrażenie. Gipsowe ornamenty przy oknach i grubych parapetach splatają się w niezwykłe wzory. Patrzyłam na podłużne albo okrągłe, pięknie kute balkony. Te duże, majestatyczne, z grubymi kolumnami są często podtrzymywane przez stropy. Niestety mało jest tu odrestaurowanych budynków i widać, że to wszystko się sypie, ale i tak cieszy to oko. Na ulicach, w bardzo wielu miejscach jest wyłożona kostka brukowa, albo ta stara, albo kładziona współcześnie. Spacerując tak, miałam wrażenie, jakby czas stanął w miejscu. Czuć specyficzny klimat i nastrój. Mury są co prawda stare, ale sklepy w tych murach jak najbardziej nowoczesne. Ale znalazłam i „perełki”. W małych uliczkach „Krawiectwo męskie na miarę”, „Wypożyczalnia zastawy stołowej”, małe kanciapy z niesamowitymi tkaniny na belkach, „Jadłodajnia”, „Spółdzielczy Dom Handlowy”, „Lombardy”. Bliżej rynku w ciągu drogich butików typu Dolce Gabbana są antykwariaty z unikatowymi meblami, książkami i naczyniami oraz mydlarnie. Warto powoli przemieszczać się na piechotę, żeby nic nie umknęło uwadze. A ciekawych miejsc jest naprawdę dużo, więc można tak chodzić i chodzić przez cały dzień. W rynku jest wypożyczalnia rowerów – to też jest świetny pomysł na zwiedzanie. Jak na każdej Starówce są również doróżki i wszechobecne teraz riksze.

Strasznie dawno nie byłam w kościele, a we Wrocławiu kościoły są rzeczywiście wyjątkowe. Największe wrażenie wywarły na mnie kościoły: św. Marii Magdaleny, św. Wojciecha oraz Najświętszej Marii Panny. To wnętrza, od których nie można oderwać oczu. Specyficzny klimat, jaki w nich panuje, sprawia, że są piękne. Wszystkie trzy są niezwykłe i mają w sobie jakąś magię. Po wejściu do środka uderza mocny zapach kadzideł i kurzu. Stare, piękne, drewniane ławy z poduszkami obszytymi ściegiem krzyżykowym, zapewne przez panie z kółka różańcowego. Rzeźbione postumenty, świeczniki i lichtarze, Ave Maria lecąca gdzieś z boku z głośnika, sztuczne kwiaty podpięte do świętych obrazków i figurek, kolorowe dywany prowadzące wprost do samego ołtarza, makiety z różańcami, stare zakonne szaty wiszące w bocznych wgłębieniach ścian, zastygły wosk spływający ze świec, zlepiony w monstrualną masę, światło wpadające przez jakieś boczne okiennice… Lubię patrzeć na takie miejsca, wyłapywać detale i szczegóły. Warto na chwilę się zatrzymać, żeby to wszystko dokładnie obejrzeć i poczuć. Są ludzie, dla których tego typu rzeczy nie przedstawiają żadnej wartości estetycznej, dla mnie jednak tak.

Wrocławski rynek to serce miasta. Niezależnie od pory dnia zawsze wypełniony jest ludźmi. Jest tu mnóstwo pubów, restauracji, herbaciarni i klubów, każdy w innym stylu i każdy ma swój specyficzny charakter. Wielkim plusem jest to, że nawet o 2 w nocy na rynku można zamówić kolację i zjeść coś na gorąco. Knajpki to coraz prężniej działające minicentra kultury, organizujące wystawy, spotkana z poezją i inne akcje artystyczne. Nawet bez konkretnego planu, idąc w którąkolwiek ze stron, można dotrzeć na jedną z wielu organizowanych w ciągu tygodnia imprez. Na każdym rogu można natknąć się na grajków, śpiewaków czy kataryniarzy. Imprez czy miejsc tzw. kulturalnych w centrum Wrocławia w sezonie jest sporo. Oprócz np. licznych plenerowych wystaw fotografii, teatrów ulicznych, koncertów, pokazów filmowych polecam chociażby Teatr Muzyczny, Operę, Teatr Pantomimy czy po prostu kino. Jednym słowem we Wrocławiu znajdzie się coś dla każdego. Wszędzie można łatwo dojść albo podjechać tramwajem, pozostaje tylko kwestia wyboru – gdzie?. Fantastycznie zagospodarowane są miejsca pod głównym wiaduktem kolejowym. W pomarańczowej, pięknie odrestaurowanej cegle jedne obok drugiej są małe knajpki i piwiarnie z oryginalnym wystrojem. Tu też do późnych godzin nocnych tętni życie towarzyskie. Stare Miasto we Wrocławiu dzieli się zdecydowanie na 2 części: cichą i głośną. Od zgiełku i wrzawy rynku ratuje nas plac pod kościołem św. Marii Magdaleny. To miejsce jest zdecydowanie inne od reszty Starówki. Tak jak zawsze wiadomo, że na rynku o każdej porze dnia i nocy będzie się coś działo, tu z całą pewnością zawsze będzie cicho i nie będzie tłumów ludzi. Pośrodku stoi fontanna a dookoła niej są ławki. Tutaj można w spokoju poczytać książkę, pogadać albo po prostu pomyśleć i najzwyczajniej pobyć.

We Wrocławiu byłam bardzo krótko i miałam mało czasu na dokładne poznanie tego miasta, ale to, co widziałam, i to w ekspresowym tempie – zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Ma w sobie coś… co trudno opisać słowami. Jakiś specyficzny urok. To miasto niesamowicie otwarte i ma w sobie jakąś pozytywną energię. Od razu poczułam się tu dobrze. We Wrocławiu okres aklimatyzacji po prostu nie istnieje. Niepowtarzalny charakter Wrocławia tworzą różne niezwykłe miejsca i wyjątkowi ludzie, którzy są niesamowicie serdeczni i bardzo towarzyscy. Wydają się zawsze uśmiechnięci i rozluźnieni w porównaniu do wiecznie zaganianych i zmęczonych warszawiaków. Sprawiają wrażenie beztroskich, a to buduje fajną atmosferę. I dlatego na pewno tu kiedyś wrócę…